Wędka zawsze jeździ ze mną

Niezależnie od tego, dokąd jedzie, Nico zawsze zabiera ze sobą ulubioną wędkę teleskopową. Dzięki niej przeżył niezapomniane wędkarskie przygody, złowił też wiele wspaniałych ryb.

Piasek i skały błyszczą jak srebro, morze lśni nieskazitelnym lazurem. Wędruję po plaży jak ze snu. Spłoszony legwan ucieka do pierwotnego lasu, wysoko nade mną krąży orzeł. To tutejszy orzeł – mówi Fred, właściciel domku letniskowego na wyspie Kapa.
Znajduję się na półkuli południowej, a ściślej mówiąc nad Morzem Chińskim u wschodnich wybrzeży Malezji. Razem z żoną zakończyliśmy akurat dziesięciodniową podróż służbową i postanowiliśmy odpocząć tu przez cztery dni, zanim z powrotem polecimy do domu.

Wierne towarzyszenie

Przed wyjazdem nasze walizki były zapakowane aż po brzegi, a przebieg podróży precyzyjnie zaplanowany – o zabraniu sprzętu wędkarskiego nie było nawet mowy. Dla mojej starej wędki teleskopowej znalazło się jednak trochę miejsca w walizce. Jak zwykle. Kij ten już od wielu lat wiernie towarzyszy mi we wszystkich podróżach. Nieważne dokąd jadę lub lecę, nigdy nie rozstaję się z tym wędziskiem. Ileż to już razy całkiem niespodziewanie udawało mi się znaleźć trochę czasu na wędkowanie, nowe łowisko okazywało się piękne jak z obrazka, a ryby chciwie rzucały się na podawaną im przynętę. Podczas podróży po Malezji moja teleskopówka także spisała się na medal. Kryształowoczysta morska woda lśni, jednak dzięki okularom polaryzacyjnym dokładnie widzę co dzieje się nawet na kilku metrach głębokości. Zauważam jakieś ryby pływające nad koralami.
Za chwilę moja wędka wkroczy do akcji.
Kupiłem ją wiele lat temu. Ma 4,20 metra długości i staromodny uchwyt do mocowania małego kołowrotka. Przeważnie łowię na żyłkę 0,16 mm, jednak zawsze zabieram ze sobą także zapasową szpulę z nieco grubszą żyłką.

Przemycanie

W trakcie montowania spławikowego zestawu zbiera mi się na wspomnienia. Ileż to już razy musiałem przemycać moją wędkę w bagażu, gdyż wcześniej obiecywałem małżonce, iż podczas wspólnego urlopu nie będę łowił ryb. Na miejscu okazywało się jednak, że postawiona przed faktem dokonanym żona nigdy nie miała nic przeciwko kilku zarzuceniom.
W portach na południu Europy łowiłem już na moją wędkę dorady, tępogłowy i belony. Kilka razy dobrałem się też do skóry iberyjskim brzanom, duńskim pstrągom, ostrożnym kleniom z jeziora Garda oraz hiszpańskim bassom wielkogębowym.

Odrywam scyzorykiem od skał kilka ślimaków i wkładam je do pudełka na białe robaki. Potem dokładnie smaruję ciało kremem do opalania, zakładam czapkę daszkiem do tyłu aby osłaniał mi kark i wchodzę w trampkach do wody. Mam jedno branie za drugim, ale zacięcia udają się dopiero wtedy, gdy zakładam na haczyk bardzo małe kawałeczki ślimaka. Haczyk jest właściwie trochę za duży. Wspaniale ubarwione małe ryby koralowe co chwilę trzepoczą się na żyłce. Niestety nie nadają się, aby wyciąć z nich filety. Na szczęście wkrótce łowię małą doradę. Robię krótką przerwę, siadam koło żony i wypijam całą butelkę wody mineralnej. Nawet stojąc po pas w wodzie, upał jest nie do wytrzymania. Wycinam z dorady małe filety i podłużne paski mięsa. Zmieniam haczyk nr 6 na haczyk nr 4.
Ustawiam grunt na głębokość około dwóch metrów. – Teraz będą mi brały duże ryby – mówię sam do siebie w myślach, chociaż zupełnie nie wiem, co w tym łowisku znaczy słowo duże. Na spełnienie marzeń nie musiałem czekać zbyt długo. Łowię kilka ryb o długości około 25 cm. Są kolorowe i niesamowicie waleczne. Nie mam zielonego pojęcia jak się nazywają, a aparat fotograficzny został na brzegu. W międzyczasie pojawiają się kibice. Dwóch Malezyjczyków zaciekawiło się, co robi stojący w wodzie Europejczyk i w dodatku z tak cienką wędką w ręku. Przygląda mi się też tutejszy orzeł. Ptak siedzi kilka metrów za mną na gałęzi drzewa i bacznie mi się przygląda. Nie mogę się nadziwić, że orzeł usiadł tak blisko mnie. Obserwując ruchy ciała drapieżnika odnoszę wrażenie, że ptak tylko czeka, abym złowił dla niego jakąś rybę. Jest bardzo zaintrygowany moją osobą.
Malezyjczycy cieszą się z każdej ryby, gdyż oddaję im wszystko, co udaje mi się złowić. Orzeł też otrzymał swoją porcję i błyskawicznie pożerał rzucane mu ryby,

Dym z kołowrotka

To co się później stało, trudno opisać słowami. Zarzucam przynętę i spławik nie zdążył się jeszcze ustawić na wodzie, gdy moja wierna teleskopówka wygina się aż po rękojeść.
Sto metrów żyłki 0,16 mm błyskawicznie znika ze szpuli, a z mechanizmu hamulcowego przeraźliwie wyjącego kołowrotka prawie leci dym.
Pokazuję gestami moim kibicom, że nie jestem w stanie zatrzymać tej ryby i wkrótce zerwie mi się żyłka. Pomiędzy ostatnimi zwojami żyłki widać już gołą szpulę. Dociskam krawędź szpuli wskazującym palcem, wędzisko wygina się jeszcze bardziej, a żyłka rozciąga się i rozciąga tnąc ze świstem powietrze i wodę.
Na szczęście ryba zmienia kierunek ucieczki i płynie teraz wzdłuż brzegu. Skaczę po gołych skałach jak tancerz baletu i cały czas gonię moją przeciwniczkę. Na drugim końcu żyłki także mam do czynienia z baletnicą, gdyż nagle następuje cała seria imponujących wyskoków nad wodę i ryba pokazuje się w całej okazałości. Jest to olbrzymia belona.
To, że udało mi się skutecznie lądować tę rybę, tłumaczę tylko czterdziestoletnią praktyką wędkarską oraz dużym szczęściem. Hol i balansowanie na skałach trwały około 20 minut.
Szybkość ucieczki oraz cyrkowe akrobacje w powietrzu były imponujące! Ryba ma 96 cm długości i jest to mój absolutny rekord. Tak dużą belonę widzę po raz pierwszy w życiu.
A wszystko to zawdzięczam – słusznie, mojej wędce teleskopowej. Dzięki temu, że zawsze zabieram ją ze sobą, mogę wędkować przy każdej nadarzającej się okazji. Może więc warto zastanowić się przed planowaną podróżą, czy przypadkiem czegoś nie brakuje w waszym podręcznym bagażu…