Łowienie suma w Sanie

Wąsacz lubi burzę i… pijawki

Miejsce mojej kolejnej wyprawy na suma to wymoszczony faszyną i kamieniami dół powyżej mostu kolejowego Żurawica-Medyka. Nie wiem czemu miejscowi mówią o nim „Trzy Mosty”. Słynie z tego, że przez całe lata dostarczał wędkarzom emocji w potyczkach z sumem.

Na wspólne wędkowanie umawiam się z Jackiem i Adamem z Przemyśla. Pan Jacek wyjmuje z Sanu rocznie przynajmniej 8-10 liczących się sumów. Nie udało mu się jednak złowić jakiegoś potwora. Dwumetrowy dwudziestodwukilowiec jest jego życiowym rekordem. Pan Adam jest raczej karpiarzem (dwa lata temu „potykał” się na karpie z samym mistrzem Edmundem Gutkiewiczem), ale i sumowi nie przepuści. Chociaż… W tymże dołku, rozpościerającym się pomiędzy mostem a ujściem Wiaru, siadł mu kiedyś o godzinie 21-ej sum na pijawkę. Sumik wodził wędkarza po brzegu ponad trzy godziny. Pan Adam zastawił swoją gruntówkę z pijawką z wysokiego brzegu, tam gdzie kamienie i faszyna. Cały czas też drżał, że sum wejdzie mu pod leżącą tu skosem na dnie betonową płytę, pod którą jest głęboka jama -doskonała sumowa kryjówka. Wystarczy otarcie żyłki o krawędź płyty i koniec… Przez trzy godziny udało się jemu utrzymać jakoś suma z dala od płyty. Zmęczony potwór trzykrotnie podpłynął do brzegu i trzy razy dwóm kolegom rękoma nie udało się go przytrzymać i wyciągnąć na brzeg. Przy czwartym podejściu do brzegu sum potrząsnął łbem i obluzowany po tylu-godzinnym holu haczyk wypadł mu z paszczy…

W towarzystwie obu panów, Adama i Jacka, staję nad tym osławionym sumowym dołkiem. Zarzuciliśmy swoje wędki z płytkiego brzegu.

Pęczki pijawek końskich i rosówek leżą jednak na dnie pod przeciwległym, głębokim brzegiem. Miejsce kapitalne. Podobnie jak warunki do holowania i wyjęcia ryby.

Około szóstej po południu wyszła zza Sanu czarna, burzowa chmura. Zagrzmiało i zapachniało deszczem. Trwaliśmy w trójkę w oczekiwaniu, że jeśli ma przyjść sum, to właśnie teraz. No i przeczucia nie zawiodły. Wędka pana Jacka przygięła się i zaterkotała. Pęk rosówek nareszcie zwabił suma! Nie był to jednak, niestety, ten, o którym wędkarze śnią po nocach. W ciągu kilku minut, bez większych brewerii, 6-7-kilogramowy wąsacz wylądował na brzegu. Zdjęcie i do roboty, bo pora na pana suma dziś idealna. Podobno „namierzono” w naszym dołku co najmniej dwa trzydziestokilowe egzemplarze. A więc…

Nocne cmokanie

Szybko zapada zmierzch. Pomiędzy naszymi rozciągniętymi nad wodą żyłkami biją jak oszalałe bolenie i sandacze. I wreszcie… Tak, to jest to, co lubimy najbardziej! Potworny łomot wielkiej ryby pod przeciwległym brzegiem. Sum „walnął” chyba tuż nad zestawem rzuconym tam przez pana Jacka. Wystarczy, by przynurkował i pęk pełzających po dnie niczym ośmiornica rosówek wpadnie mu sam do pyska. Niestety, nie przynurkował i kołowrót nie zaterkotał… Po zapadnięciu ciemności słyszeliśmy charakterystyczne cmokanie żerującego suma i jeszcze parę potężnych uderzeń ryby. Ale nic nie wzięło, choć ze trzy burze cały czas krążyły dookoła.

Moi przemyscy współtowarzysze wierzą w swoje gruntówki z rosówką i pijawką. Mnie, choć poszedłem za ich przykładem i łowiłem ich metodą, cały czas marzył się spinning. Znaleźć się tam po drugiej stronie i rzucić dużym woblerem w kierunku tego ekscytującego cmokania… Tylko, czy wyjąłbym rybę po nocy w tak niekorzystnych warunkach?

Moja pogoń za sumem Sanu zakończyła się wprawdzie dość miernym sukcesem, ale przekonałem się, że gruby sum w Sanie całkiem nie wyginął.

Być może wkrótce będzie ich tu jeszcze więcej, kiedy wiślane sumy zdecydują się na wędrówkę w górę ulubionego przez wąsacze Sanu.