Koregonidy na spławik

„Renke”, ryba z rodziny koregonidów, występuje tylko w niektórych jeziorach alpejskich. Jest blisko spokrewniona z sieją. Ze względu na brak polskiej nazwy pozwoliliśmy sobie dla uproszczenia nazywać ją sieją. Opisywana technika połowu jest jak na razie dozwolona tylko za granicą, gdyż polskiego wędkarza ciągle jeszcze obowiązują bardzo rygorystyczne przepisy regulaminowe.

Techniki łowienia koregonidów na „choinkę” z małymi nimfkami na trokach bocznych nauczyłem się nad dużym Jeziorem Zuryskim. Czułem się tak dobry w tej sztuce, że uważałem, iż wszystkie łowiska świata stoją przede mną otworem. O słodka naiwności! Gdy wybrałem się razem z przyjacielem Tonim na wędkarski urlop nad austriackie jezioro Millstattersee od razu okazało się, że muszę się jeszcze sporo nauczyć. Czy domyślacie się już, od kogo? Oczywiście od miejscowych wędkarzy… Pierwszego dnia podśmiewaliśmy się z miejscowych, gdyż wydawało nam się, że metoda, jaką łowili ryby jest absolutnie bez sensu. Zastanawialiśmy się nawet, jak można w ogóle wpaść na taki pomysł, aby ostrożne sieje łowić na wielki, prawie szczupakowy spławik.

Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni

Wesoło przestało nam być już po kilku godzinach wędkowania, gdy okazało się, że „sposób miejscowych” jest rewelacyjnie skuteczny. Zacznę jednak wszystko od początku. Pierwszy dzień nad jeziorem. Wypływamy na wodę i dość szybko odnajdujemy atrakcyjnie zapowiadające się łowisko. Kotwiczymy się w pobliżu „konkurencji”, czyli łodzi miejscowych wędkarzy. Duża koncentracja łódek w jednym miejscu jest najlepszym dowodem, że gdzieś w pobliżu żerują sieje.

Wpuszczamy do wody nasze wypróbowane już nad Jeziorem Zuryskim „choinki” z nimfkami. Jesteśmy bardzo pewni swego. Nie jest źle – po kilku minutach czuję dwa skubnięcia, zacinam i mam rybę. Pierwsza sieja jest już pod powierzchnią. Ma równo 30 cm, a więc zgodnie z przepisami wraca od razu do wody. W jeziorze Millstattersee wymiar ochronny siei wynosi 40 cm. Do południa nic się jednak nie dzieje – kilka niewymiarowych ryb, nic, co by można było włożyć do siatki. Puszczamy mimo uszu życzliwą radę miejscowego wędkarza, aby nie łowić z dna lecz na głębokości około 15 metrów. Nie mamy więc w łódce ani jednej ryby, natomiast Austriacy ciągną jedną za drugą. Wszyscy wędkują w dryfie bez kotwiczenia się. Większość „tubylców” łowi na dwie wędki na „choinki” z pięcioma trokami. Nie podrygują jednak nimfkami poprzez poruszanie kija, lecz podają je na zestawie z dużym spławikiem o wyporności 20-25 g. Łowią na głębokości około 15 metrów. Popychany wiatrem spławik nieustannie penetruje olbrzymi areał wody. Taniec spławika na falach przenosi się na przynętę. W pewnym momencie wyobraziłem sobie, że lekko podskakujące nimfki są z pewnością bardzo intrygujące dla żerujących w pobliżu ryb. Każde skubnięcie jest sygnalizowane „przerwą w tańcu” lub wyłożeniem się spławika, a to z kolei jest sygnałem do natychmiastowego zacięcia. Pewien miejscowy wędkarz złowił w ten sposób przez cały dzień około 20 siei, każda o długości ponad 40 cm.

Namierzanie ryb na dorożkę

Zastanawiacie się pewnie teraz, jak radzą sobie austriaccy wędkarze, gdy powierzchnia wody jest gładka jak lustro? Gdy spławik stoi jak zaczarowany w jednym miejscu? Gdy żadna ryba nawet „nie pomyśli” zainteresować się nieruchomą, „martwą” przynętą? Na wszystko jest sposób – wystarczy tylko zacząć łowić bardziej aktywnie. Austriacy z upodobaniem ciągną swoje zestawy spławikowe z „choinkami” za łodzią. Przeważnie pływają wzdłuż brzegów. Dorożka z „choinką” jako technika łowienia ma sporo zalet. Skoro ryby nie chcą przyjść do wędkarza, wędkarz musi przyjść do ryb. Miejscowi wędkarze potrafią czasami zlokalizować żerujące ryby dosłownie w kilka minut. I tak jak mewy krążące nad stadkiem uklei atakowanych przez stadko okoni, tak po znalezieniu dobrego łowiska siei, nagle ze wszystkich stron zaczynają spływać łodzie, by wziąć udział w prawdziwej wędkarskiej uczcie.

Wróćmy jednak do wiatru. Jeżeli jest silny i porywisty, korzystniej jest zakotwiczyć łódź. Spławik i tak będzie sam przemieszczał się po powierzchni wody. A czy przypadkiem linka kotwicy nie przeszkadza podczas holu dużej ryby? Podczas łowienia na spławik prawie nigdy – brania są przeważnie daleko od łódki, a ryby szaleją na wędce tylko w pierwszej fazie holu. Przed podebraniem sieja jest już tak umęczona, że prawie nigdy nie ma dość sił aby rzucić się do kolejnej ucieczki i owinąć żyłkę o linkę kotwicy. Toni oczywiście nie chciał nawet słuchać o łowieniu siei metodą spławikową. Uparcie pracował swoją „choinką” w dryfie, a 15-gramowy ciężarek utrzymywał nimfki na odpowiedniej głębokości. Wędzisko mojego przyjaciela miało 2,4 m długości i było bardzo poręczne, by móc w dryfie z wyczuciem poprowadzić przynętę. Delikatna szczytówka sygnalizowała każde skubnięcie. Dla ścisłości muszę dodać, że Toni faktycznie miał mnóstwo brań.