Spodniobuty wędkarskie – Wodery

Skuteczne łowienie na sztuczną muchę bez spodniobutów, lub woderów jest dziś prawie nie do pomyślenia. Dzięki brodzeniu spinningiści i spławikowcy mogą dojść do miejsc (i ryb!) dotąd niedostępnych.

Przybrzeżny pas roślinności skutecznie broni dostępu do lustra wody. – W takich warunkach łowienie szczupaków na spinning jest niemożliwe, za dużo zielska – narzeka kolega Waldek, który już od kilku lat dzierżawi to małe jeziorko na skraju lasu.

Roślinności nie ma jedynie wczesną wiosną, przez pierwsze dwa, trzy tygodnie sezonu; wtedy można nałowić się do woli – dodaje przepraszająco. No tak, ale teraz mamy przecież pełnię lata. Kwitną grążele, a krążące nad wybujałym zielskiem ważki wykonują w powietrzu karkołomne akrobacje. Jedynie na samym środku jeziora nie ma roślinności. Codziennie pod wieczór wyraźnie słychać, jak polują tam szczupaki, widać paniczne wyskoki nad wodę uciekających wzdręg. Gdy rzucałem bardzo daleko, kilka razy udało mi się zaciąć całkiem ładne szczupaki – wyjaśnia Waldek. – Niestety żadnego z nich nie doholowałem do brzegu. Wszystkie od razu wchodziły w zielsko i nic nie można na to poradzić.
A może jednak? Oczywiście nie mam pontonu, a o wypożyczeniu łodzi w tym odludziu nie ma nawet co marzyć. A co by było, gdybym spróbował wejść do wody w spodniobutach? Jezioro jest przecież płytkie i wcale nie jest powiedziane, że nie uda mi się dojść do lustra wody.
Skąpiesz się jak nic – odradza Waldek – dno jest tu bardzo muliste. Widząc jednak, że nic mnie nie powstrzyma, niechętnie zgadza się, abym spróbował.

Krok za krokiem

Spokojny letni wieczór – słońce zachodzi na czerwono, gdzieś w oddali niestrudzony dzięcioł stuka w pień drzewa. Ubrany w spodniobuty, z uniesionym nad głowę spinningiem i torbą wędkarską pod pachą, ostrożnie wchodzę do wody. Posuwam się krok za krokiem i badam przed sobą dno. Roślinność wodna i trzciny rozchylają
się na boki, jakby płynął przez nie olbrzymi karp.Waldek miał rację – nogi zapadają się aż do połowy łydki. Przenoszę cały ciężar ciała na lewą nogę i zapadam się w muł jeszcze o kilka centymetrów. Dzięki temu mogę jednak sprawdzić prawą nogą jakie dno jest przede mną, czy mogę przesunąć się o krok dalej. Powoli przenoszę ciężar ciała na prawą nogę, całkowicie jednak dopiero wtedy, gdy mam absolutną pewność, że znajdę na dnie wystarczające oparcie aby bezpiecznie stanąć.
Minęło około dziesięciu minut i oto znajduję się w odległości około dwudziestu metrów od brzegu, a za plecami mam „tony zielska”. Woda sięga mi do brzucha; dalej nie mam zamiaru już iść, gdyż stojąc dłużej w jednym miejscu dno zawsze zapada się jeszcze o kilka centymetrów. Tak będzie bezpieczniej.

Przede mną rozciąga się lustro wody. Waldek z podziwem przygląda się z brzegu, jak lekkim machnięciem kija rzucam woblerem wzdłuż pasa roślinności. Przynęta pływa na powierzchni. Krótkimi pociągnięciami kija wprowadzam woblera pod wodę, co jakiś czas jednak pozwalam mu się wynurzać. Przy którymś trochę szybszym pociągnięciu, gdy moja przynęta nagle przyspiesza, co do złudzenia przypomina goniącą coś małą rybę, wobler został sam pogoniony. Gwałtowne zafalowanie na powierzchni, kropelki wody w powietrzu i już moje uniesione do góry wędzisko pięknie wygina się po odruchowym zacięciu. Ryba rzuca się do błyskawicznej ucieczki w kierunku grążeli. Natychmiast przyciskam palcem szpulę kołowrotka. „Hamulec bezpieczeństwa” zadziałał i szczupak zawraca. Duży? – stojący na brzegu Waldek chce wszystko od razu wiedzieć. Zamiast odpowiedzi koncentruję się na holu i w pół minuty później trzymam w ręku 85-centymetrowego szczupaka.

Kątem oka widzę, że Waldek jest pod wrażeniem. Wiele razy zadawałem już sobie pytanie: dlaczego tylko muszkarze spostrzegają zalety woderów lub spodniobutów, podczas gdy spinningiści i koledzy łowiący na żywca zadowalają się tradycyjnymi krótkimi gumiakami? Przecież w woderach lub spodniobutach można obłowić miejsca całkowicie niedostępne dla wędkarzy łowiących z brzegu.
Bardzo często okazuje się bowiem (w szczególności podczas łowienia na spinning), że dzięki spodniobutom lub woderom zyskuje się te kilka metrów decydujących o sukcesie. Woda bliżej brzegu jest przeważnie bardzo przebłyszczona, a ryby drapieżne zawsze unikają takich miejsc, w których codziennie pojawiają się im w polu widzenia wahadłówki, wirówki, woblery lub gumki.
Ostrożne drapieżniki stoją więc na granicy roślinności wodnej lub wśród gałęzi zatopionych drzew, jednak zawsze tam, gdzie nie można dorzucić z brzegu.