Łowienie suma w Sanie

Jeszcze pod koniec ubiegłej dekady San poniżej Przemyśla był rzeką słynącą z ogromnych sumów. Wytrawni wędkarze łowili najskuteczniej kilkudziesięciokilowe okazy na piskorze. Nieco mniejszą estymą u wędkarzy (i sumów) cieszyły się pęczki rosówek i końskich pijawek, żaby (nie będące wówczas pod ochroną) oraz żywe lub martwe rybki. Spinningiści stosunkowo rzadko odnosili sukcesy, gdyż łowiąc z reguły bardziej delikatnym sprzętem mieli mizerne szanse przytrzymania ogromnej ryby i wyperswadowania jej chęci ucieczki w zaczepy.
Za najpewniejsze wówczas łowiska uchodziły: „Trzy Mosty” pod Przemyślem oraz głębie na wymoszczonych faszyną i kamieniami tukach Sanu w Torkach, Wyszatycach, Durowcach, Walawie, Michałówce, koło Jarosławia, a także cenione przez wędkarzy „filary” pod Wiązownicą. Potężne wąsacze kryły się też w jamach pod mostami, m.in. w Radymnie i Jarosławiu.
Z roku na rok w Sanie ubywało sumów, ale prawdziwa katastrofa miała miejsce kilka lat temu; od Przemyśla w dół płynęły z nurtem do góry brzuchem ogromne ryby. Nie wiadomo właściwie jaka to „zaraza” przetrzebiła tak radykalnie liczną dotąd ich populację. Przebąkiwano, że ktoś „coś” wpuścił do rzeki w Przemyślu. Mówiono, że najpierw zatruły się szczury, a dopiero potem sumy. Inni uważali, że ryby te po prostu zaatakował jakiś sumi wirus.

Penetrowanie z łodzi

W pierwszej połowie czerwca tego roku jestem nad Sanem i sprawdzam, czy ów sumi regres mamy już za sobą. Od tubylców słyszę, że sumia populacja w Sanie odradza się. Wiem też, że PZW podejmował akcję zarybienia sumem Sanu. Pierwszy wypad nad wodę w okolicy Jarosławia nie skłania do optymistycznych prognoz. Wezbrany San płynie szybko, brudny, głęboki. Spotkani nad wodą wędkarze narzekają, że ryba nie bierze. W przypadku suma, to choć lubi on wysoki poziom wody w rzece, jego łowienie tradycyjną gruntówką. Na żyłce po paru minutach osiadają girlandy glonów, traw i najprzeróżniejszych śmieci. Trzeba poczekać, aż woda w rzece opadnie i się oczyści – mówią tubylcy. Specyfiką Sanu jest, że może to nastąpić dosłownie w ciągu jednego dnia.

Nie zważając jednakowoż na przeciwności losu postanawiam spłynąć łódką z Radymna do wspomnianych już „filarów” pod Wiązownicą. Niestety, sceptycy mieli rację. San wciąż głęboki i rwący. Tryb od jakiejś maszyny rolniczej, służący mi za kotwicę, utrzymuje łódkę tylko w spokojniejszych miejscach. Staram się rzucać pod krzaki, łowię bowiem na spinning w ciągu dnia. W nocy natomiast zapoluję na suma z gruntówką. Rzucam zatem na przemian raz dużą łamaną rapalą, to znów wirówką.

Mijają godziny i wciąż kiepsko. Nie obserwuję uderzeń ani boleni, ani szczupaków, nie mówiąc już o sumie. Sporo trudności sprawia mi spławienie na lince opróżnionej z rzeczy łodzi pod mostem kolejowym koło wsi Zgoda. W obrębie mostu obowiązuje jednak absolutny zakaz łowienia. Przez cały rok gromadzą się tam różne gatunki ryb i dlatego miejsce to objęto całkowitą ochroną.

Kilka kilometrów niżej mostu w Zgodzie, w dołku pod krzakami, mam nareszcie branie. Po zacięciu ryba silnie muruje. Prędko jednak traci siły i kontakt z dnem. Jeszcze tylko parę ucieczek z prądem i w podbieraku ląduje niewielki sumek. Rybę -choć wymiarowa – postanawiam wypuścić. Niestety, chwilowo jestem sam w łodzi – kłopot więc ze zdjęciem. Radzę sobie jakoś przy pomocy samowyzwalacza, ale ustawiona na pniaku „praktica” nie obejmuje obiektywem wody.

Nieco poniżej miejsca złowienia suma wybetonowane brzegi ujęcia wody dla Jarosławia. Miejscowy wędkarz przysięga na wszystkie świętości, że w tym rejonie kręci się co najmniej trzydziestokilowy wąsal. Był już parę razy na wędce, ale na razie punkty dla suma,

Zbliża się wieczór, pora przestawić się na gruntówkę. W dołku, nad którym przycupnąłem, powinien być sum. Niestety, silny prąd ciągle jeszcze wezbranej rzeki przesuwa mi po dnie 250-gramowy ciężarek, spychając cały zestaw pod brzeg. W ten jednak sposób pęki rosówek i pijawek penetrują większy obszar rzeki głębokiej w tym miejscu chyba na trzy metry. Cóż, tej nocy sum nie odwiedzi) moich wędek. Szkoda. Wyposażyłem przecież swoją „sumówkę” w ogromny australijski kołowrót o ruchomej szpuli, pozwalający nawinąć około 700 m żyłki 0,6 mm, miałbym więc szansę zawalczyć z sumem nawet bliskim rekordu Polski.

Następnego dnia uporczywie spinninguję przy zatopionych dębach i „filarach” pod Wiązownicą. Ofiarą mojego sumowego woblera pada jedynie średniej wielkości szczupaczek. Sumy jakby wymiotło.